Magdalena Grzybowska – entuzjastka opery, od 5 lat dzieląca się swoją pasją z innymi na blogu operalovers.pl, którego jest właścicielką. Tematyka i sposób prowadzenia bloga szybko znalazły zainteresowanie wśród polskich melomanów, co pozwoliło w krótkim czasie na osiągnięcie pozycji jednego z najbardziej popularnego medium dotyczącego tej dziedziny sztuki.

Spośród wielu zagranicznych spektakli operowych, w których mam okazję uczestniczyć, największe emocje towarzyszą mi zawsze w trakcie oglądania, jak polscy najwybitniejsi śpiewacy operowi oklaskiwani są na najbardziej prestiżowych scenach. Niesamowite wrażenie wywarła na mnie „Żydówka” Halevy’ego w Bayerische Staatsoper z Aleksandrą Kurzak w tytułowej roli, która pierwotnie miała śpiewać liryczno-koloraturową partię Eudoksji, a niemal w ostatniej chwili zastąpiła rezygnującą z udziału w produkcji Kristine Opolais. Przedstawienie to oglądałam w wieczór poprzedzający premierę „Faworyty” Donizettiego z udziałem Mariusza Kwietnia w partii Alfonsa XI. Występowali w nim również Elina Garanca i Matthew Polenzani. Znakomity polski baryton, który zrezygnował aktualnie z kariery wokalnej, by zająć się pracą w charakterze dyrektora artystycznego Opery Wrocławskiej i działalnością pedagogiczną, był wówczas u szczytu sławy. W tym samym roku wystąpił w aż dwóch transmitowanych do kin na całym świecie spektaklach Metropolitan Opera – „Poławiaczach pereł” Bizeta i „Roberto Devereux” Donizettiego i udział trojga z czworga głównych protagonistów z „Roberta Devereux” w spektaklu w Monachium był ważnym punktem na europejskiej mapie wydarzeń kulturalnych w 2016 roku.

Jedną z wiodących ról w repertuarze Mariusza Kwietnia był „Don Giovanni” Mozarta i w tym wcieleniu widziałam tego artystę na scenie chyba najwięcej razy, począwszy od pamiętnego występu w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w 2011 roku. Obok znakomitej inscenizacji Mariusza Trelińskiego za najbardziej udaną uważam produkcję w reżyserii Kaspera Holtena, którą miałam okazję oglądać w Gran Teatre del Liceu w Barcelonie i Royal Opera House w Londynie. Bardzo atrakcyjny pod względem wizualnym spektakl, zrealizowany z użyciem projekcji multimedialnych, dosłownie poraża zakończeniem, w którym główny bohater nie trafia dosłownie do piekła, ale uzmysławia widzowi, że samotność i pustka może pełnić jego rolę. Kreacja wokalna i sceniczna Mariusza Kwietnia to było jedno z tych operowych przeżyć, które pozostaną ze mną na zawsze. Przedstawienie w Barcelonie będę pamiętać jeszcze dlatego, że po jego zakończeniu miałam okazję przeprowadzić swój pierwszy, długi wywiad z tym artystą i przybliżyć jego postać swoim czytelnikom. Gdy rok później spektakl ten znalazł się na afiszu Royal Opera House, wiedziałam, że chcę go zobaczyć raz jeszcze. Londyńska obsada była rewelacyjna, gdyż oprócz naszego czołowego barytona zaśpiewali absolutnie fantastyczna Rachel Willis-Sørensen jako Donna Anna, Pavol Breslik jako Don Ottavio i Ildebrando D’Arcangelo (Leporello). Śpiewacy dosłownie porwali londyńską publiczność, oklaskom na koniec spektaklu nie było końca.

Spektaklem, który widziałam dwukrotnie w dłuższym odstępie czasu, był również „Bal maskowy” Verdiego w Wiener Staatsoper, gdzie magnesem był udział Piotra Beczały w roli Gustawa. Gdy oglądałam to przedstawienie po raz pierwszy, jako Renato wystąpił nieżyjący już rosyjski baryton Dmitri Hvorostovsky. Artysta już wtedy zmagał się z chorobą nowotworową i niestety wiele z jego późniejszych spektakli zostało odwołanych, dlatego też nie udało mi się go już później zobaczyć na scenie. „Bal maskowy” to jedna z najlepszych życiowych ról Piotra Beczały, a wiedeńska inscenizacja urzeka kostiumami i malowniczą scenografią. Gdy tylko ogłoszono, że polski tenor ponownie zaśpiewa tę partię, wybrałam się do Wiednia i znów wyszłam zauroczona jego wykonaniem.
Piotr Beczała w Wiedniu jest po prostu uwielbiany i mimo że widziałam tego artystę również na innych scenach, to z tym miastem związane są moje najpiękniejsze wspomnienia dotyczące jego występów. Ogromnym przeżyciem był dla mnie jego debiut w partii Cavaradossiego w „Tosce” Pucciniego, ponieważ wcześniejsze koncertowe wykonania słynnych arii „E lucevan le stelle” i „Recondita armonia” obiecywały prawdziwą muzyczną ucztę. Wiedeńska inscenizacja ma swoje lata, jednak nadal urzeka monumentalnym pięknem. Premierowym przedstawieniem w reżyserii Margarethe Wallmann dyrygował w 1957 roku Herbert von Karajan, a partię słynnej rzymskiej śpiewaczki zaśpiewała Renata Tebaldi. W ubiegłym roku tytułową Toską była Sondra Radvanovsky i razem z Piotrem Beczałą stworzyli niezapomniany duet. Wybitny polski tenor podobał się tak bardzo, że podobnie jak na niemal wszystkich spektaklach z serii bisował arię „E lucevan le stelle”. Uczestniczenie na żywo w wydarzeniach tej rangi, możliwość dzielenia tych niepowtarzalnych chwil z artystami i innymi melomanami jest czymś niezapomnianym. Z powodu epidemii koronawirusa kilka moich wyjazdowych planów niestety nie doszło do skutku, ale mam nadzieję, że wyjazd letni wypad do Neapolu, gdzie miałam okazję uczestniczyć w „Tosce” z Anną Netrebko i „Aidzie” z Jonasem Kaufmanem i Anitą Rachvelishvili będzie początkiem powrotu do aktywnego udziału w europejskim życiu muzycznym.

Zmień rozmiar czcionki