Justyna Skoczek – korepetytor operowy, pianistka, tłumaczka, autorka tekstów. Absolwentka Akademii Muzycznej we Wrocławiu w klasie fortepianu prof. Włodzimierza Obidowicza (2003). W latach 2003–2012 pracowała jako korepetytor oraz muzyk solista w Operze Wrocławskiej. Obecnie nie jest na stałe związana z jednym teatrem. W Teatrze Polskim we Wrocławiu zrealizowała całość Dziadów Adama Mickiewicza w reż. Michała Zadary (2016). Kierowniczka muzyczna Zemsty nietoperza Johanna Straussa w Teatrze Narodowym w Warszawie (2019) w reżyserii Michała Zadary. Współpracuje z wrocławskim zespołem Małe Instrumenty, grając na toy pianach muzykę Fryderyka Chopina, a także muzykę współczesną i eksperymentalną. Od roku 2001 wykładowca Wydziału Wokalnego Akademii Muzycznej we Wrocławiu, na której obroniła pracę doktorską.
Przychodzi. Śpiewak. Do. Pianisty.
Przychodzi.
Droga młodego śpiewaka dzisiaj jest znacznie trudniejsza niż 40, 30, 20 lat temu i z każdym kolejnym rokiem staje się coraz bardziej skomplikowana. Zanim młody człowiek wejdzie na prawdziwą zawodową drogę i zacznie zarabiać w sposób satysfakcjonujący[1], czyha na niego mnóstwo zasadzek. Musi, jak w grze komputerowej, przemierzać kolejne poziomy, unikając sytuacji, które kosztują „życie” i musi zdążyć wzmocnić się bonusami na tyle, żeby nie lękać się „game over”.
Śpiewak.
Kiedy śpiewak przychodzi na studia, może być już ukształtowanym artystą – najczęściej (panowie, bez urazy) – lekkim sopranem. Dziewczyny mają naprawdę trudniej – jest ich – śpiewaczek obdarzonych głosem i talentem – znacznie więcej niż facetów. Konkurencja wśród sopranów jest wysoka, zatem i poziom wyższy. Dziewczyny w wieku około 20 lat mają często ukształtowany głos, są świadome i dojrzałe emocjonalnie. Na przeciwległym biegunie znajdują się przedstawiciele niskich głosów męskich. Często mają piękne zalążki materiałów głosowych – ten typ głosu dojrzewa jednak bardzo długo. I, trzeba przyznać, najczęściej w spokojnym tempie przebiega też ich rozwój mentalny. Młode basy mylą daty, mylą budynki, sale, korytarze, ogólnie wszystko im się miesza i uśmiechają się przepraszająco, rozkładając ręce z rozbrajającą nieporadnością.
Do.
Teoretycznie śpiewak przychodzi do pianisty jako do pedagoga. Wybranego – bo świadomość młodych ludzi przychodzących na uczelnię jest coraz większa. Pierwszaki prowadzą szeroko zakrojony research i nie chcą iść na kompromisy. Gdzie te czasy, gdzie pokornie stukało się do drzwi akademii, oby tylko zostać przyjętym! Owszem, najważniejszym wyborem jest – i zawsze będzie – pedagog śpiewu. Fama o dobrym pedagogu śpiewu błyskawicznie rozprzestrzenia się w środowisku i studenci przybywają tłumnie, jak pątnicy. Uczelnia, w której rezyduje dobry pedagog śpiewu, staje się miejscem błogosławionym. Jedna legenda pedagogiki jest w stanie trzymać na wysokim poziomie cały wydział, ba, nawet całą uczelnię. Studenci wybierają sobie zatem głównego pedagoga, dziś jednak pianista nie jest już przysłowiowym kotem w worku.
Zawsze tuż za pedagogiem głównym stąpa pianistka/pianista. Tu związek jest znacznie bardziej złożony niż z mistrzynią/mistrzem. To nie pedagog, to MUSI być przyjaciel. Człowiek za fortepianem może też być – oczywiście – pedagogiem legendarnym, ale relacja śpiewaka z pianistą jest całkiem innego typu niż związek z nauczycielem śpiewu.
Pianisty.
To osoba najbliżej śpiewaka-studenta. Z pianistą wychodzi się na scenę. Pedagog śpiewu siedzi w pierwszym rzędzie (albo ostatnim, bo tam lepiej słychać), a pianista współtworzy dzieło artystyczne. Potem, po zejściu ze sceny, jest tarczą. Wszystkie gromy z reguły spadają na jej/jego głowę. Tempo za szybkie. Za głośno. Za cicho. Czemu tak nierówno. Czemu fortepian był otwarty/zamknięty, itd.
Za kulisami „człowiek zza fortepianu”, choćby legendarny, pomaga zapiąć sukienkę, zwęża tasiemkę przy muszce, odda banana/kanapkę (ale to na godziny przed koncertem, bo tuż przed się nie je), kupi wodę (niegazowaną, nie z lodówki), dodaje uśmiechem otuchy, potem pozwala wypłakać się w rękaw. Pianista dzieli ze śpiewakiem – czy to studentem, czy starym wygą – wielkie i małe smutki i radości. Pianista jest jak hodowca gołębi. Bierze w ręce ptaka ( – Widzieli Państwo kiedyś młodego gołębia? Straszne brzydactwo!), karmi, przytula, wychowuje, smaruje mazidłem podziobane ręce. Sprząta i wietrzy gołębnik. Broni przed innymi ptakami. W końcu wypuszcza. Serce mało mu nie wyskoczy, kiedy gołąb leci. A kiedy poleci tak daleko, że aż w końcu ginie na horyzoncie, hodowca stoi jeszcze długo, aż mu oczy łzawią. Po zmroku wraca do domu. I otwiera butelkę wina.
[1] Czyli zanim nauczy się śpiewać, znajdzie właściwy dla siebie repertuar i zdobędzie agenta.